środa, 23 października 2013

II

Spojrzał w górę na mnie i ta jego poza – niemal klęczącego przede mną – znów wytrąciła mnie z równowagi. Wstał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Powinnaś usiąść na chwilę.
Twarz mi płonęła. No wprost cudownie jest zrobić z siebie kretynkę przed najbardziej pewnym siebie i urzekającym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam.
– Tylko straciłam równowagę. Naprawdę nic mi nie jest.
Odwracając wzrok, dostrzegłam kobietę, która miała niefortunną przygodę z torebką. Skończyła dziękować życzliwemu ochroniarzowi, po czym podeszła do mnie, przepraszając gorąco za to, że po części przyczyniła się do mojego małego wypadku. Zwróciłam się więc ku niej, wyciągając dłoń wypełnioną monetami, które zebrałam z podłogi, ale jej wzrok przywarł do bóstwa w garniturze i z miejsca o mnie zapomniała. Odczekałam chwilkę i zniecierpliwiona po prostu wrzuciłam monety do jej otwartej torebki. Zaryzykowałam jeszcze jedno spojrzenie na tajemniczego nieznajomego i zauważyłam, że nadal mnie obserwował, choć brunetka obsypywała go podziękowaniami. J e g o . Cudownie. Nie mnie, oczywiście, która naprawdę jej pomogłam. Weszłam jej w słowo:
– Mogę prosić o mój identyfikator?
Wyciągnął kartę w moją stronę. Chociaż starałam się ująć ją tak, by uniknąć jego dotyku, musnął palcami moją dłoń, znów rozsyłając ten elektryzujący impuls świadomości po całym moim ciele.
– Dziękuję – wymamrotałam, po czym wyminęłam go i wypadłam na ulicę przez obrotowe drzwi. Przystanęłam na środku chodnika, wciągając w płuca powietrze Nowego Jorku, przepełnione milionem zapachów, czasem przyjemnych, czasem toksycznych.
Przed budynkiem stał zaparkowany lśniący czarny bentley SUV. W przyciemnianych szybach samochodu zobaczyłam swoje odbicie. Byłam zaczerwieniona, a moje szare oczy przesadnie lśniły. Widziałam już ten wyraz twarzy – w lustrze łazienki, tuż przed tym, gdy miałam iść do łóżka z facetem. To był mój standardowy wygląd jestem-gotowa-napieprzenie, ale był to chyba najbardziej nieodpowiedni czas i najbardziej niestosowne miejsce, by spojrzenie to gościło na mojej twarzy.
Jezu. Weź się w garść. Wystarczyło pięć minut z Panem Mrocznym i Niebezpiecznym, bym stała się roztrzęsiona i wyprana z energii. Ciągle czułam jego pociągającą siłę, niewytłumaczalną potrzebę zawrócenia do budynku, do niego. Mogłabym wprawdzie wmawiać sobie, że zrobiłam tak, by dokończyć to, po co przybyłam do Bieberfire, ale wiedziałam, że będę to sobie później wyrzucać. W końcu ile razy jednego dnia można robić z siebie idiotkę?
– Starczy tego – warknęłam do siebie pod nosem. – Rusz się.
Rozległo się wściekłe trąbienie. Taksówka zajechała drogę innej, unikając zderzenia o parę centymetrów, po czym zahamowała ostro, gdy kilku pełnych brawury przechodniów wkroczyło na pasy sekundę przed zmianą świateł. Wybuchła awantura, z wiązanką epitetów i pantomimą gestów, za którymi jednak nie kryła się autentyczna złość. Za kilka sekund wszystkie strony konfliktu powrócą do swoich spraw i zapomną o incydencie będącym tylko jedną z części naturalnego rytmu miasta. Kiedy wtopiłam się w potok ruchu ulicznego i ruszyłam w stronę siłowni, na wargach miałam lekki uśmiech. Ach, Nowy Jorku, pomyślałam, znów czując się pewniej. Jesteś nie do podrobienia.

*

Zamierzałam po rozgrzewce na bieżni powalczyć z godzinę na kilku sprzętach siłowych, ale kiedy zobaczyłam, że do zajęć szykuje się klasa kick boxingu dla początkujących, podążyłam za uczestnikami do ich sali. Po skończonym treningu poczułam się bardziej sobą. Moje mięśnie drżały od odpowiedniej dawki wysiłku i wiedziałam, że będę tej nocy twardo spać.
– Byłaś naprawdę dobra.
Wytarłam ręcznikiem pot z czoła i zerknęłam na młodego mężczyznę, który mnie zagadnął. Był wysoki i atletycznie zbudowany, miał ogoloną głowę, łagodne piwne oczy i skórę w odcieniu kawy z mlekiem. Jego rzęsy, długie i gęste, mogły wzbudzać zazdrość.
– Dzięki. – Moja twarz wykrzywiła się w smutnym grymasie. – Na pierwszy rzut oka widać, że jestem żółtodziobem, prawda?
Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie dłoń.
– Liam Payne.
– Eva Brooks.
– Masz naturalną gibkość, Evo. Gdybyś trochę poćwiczyła, byłabyś niesamowita. W takim mieście jak Nowy Jork umiejętność samoobrony to konieczność. – Wskazał na tablicę ogłoszeń na ścianie, na której wisiała cała masa poprzypinanych pinezkami
wizytówek i ulotek. Liam oderwał karteczkę z numerem telefonu z dołu odblaskowej ulotki i wręczył mi z uśmiechem.
– Słyszałaś kiedyś o krav madze?
– W filmie z Jennifer Lopez.
– Jestem trenerem tej sztuki walki. I bardzo chciałbym cię uczyć. To moja strona
internetowa i numer do sali treningowej.
Podziwiałam jego podejście. Bezpośrednie, szczere, jak jego spojrzenie i uśmiech.
Zastanawiałam się, czy nie chodzi mu o to, żeby zaciągnąć mnie do łóżka, ale zachowywał się tak swobodnie, że nie mogłam być pewna. Liam skrzyżował ręce na piersi, ukazując rzeźbione bicepsy. Miał na sobie podkoszulek bez rękawów i dłuższe szorty, a na nogach znoszone conversy. W wycięciu koszulki widniały tatuaże, prawdopodobnie typowe dla dzielnicy, w której się wychował.
– Na stronie znajdziesz grafik zajęć. Wpadnij i sama oceń, czy to coś dla ciebie.
– Jeszcze to sobie przemyślę.
– Liczę na to. – Liam ponownie uścisnął moją dłoń, mocno i pewnie. – Mam nadzieję, że cię jeszcze zobaczę.

*

Gdy wróciłam do domu, w mieszkaniu unosił się miły zapach, a Adele zawodziła smętnie z głośników o ciężkiej doli ulicznej dziwki. Spojrzałam poprzez salon do otwartej kuchni i ujrzałam Nialla kołyszącego się w rytm muzyki i mieszającego coś w rondlu.
Na kontuarze stała otwarta butelka wina i dwa duże kieliszki, jeden do połowy napełniony czerwonym winem.
– Hej – zawołałam, podchodząc bliżej. – Co tam pichcisz? Zdążę jeszcze wziąć prysznic?
Niall nalał wina do drugiego kielicha i podał mi przez kontuar, przy którym jadaliśmy śniadania. Jego ruchy były zwinne i eleganckie. Patrząc na niego, nikt by nie odgadł, że spędził dzieciństwo przerzucany między uzależnioną od narkotyków matką a rodzinami zastępczymi, w okresie dojrzewania zaś był stałym pensjonariuszem poprawczaków i państwowych klinik odwykowych.
– Makaron z sosem. I wstrzymaj się z prysznicem, bo kolacja gotowa. Dobrze się bawiłaś?
– Kiedy już dotarłam na siłownię, tak. – Wysunęłam stołek barowy z drewna tekowego i usiadłam. Opowiedziałam Niallowi o lekcji kick boxingu i o Liamie Payne. – Chcesz mi towarzyszyć?
– Krav maga? – Niall pokręcił głową. – To mocna rzecz. Skończyłbym cały w siniakach i straciłbym kontrakty reklamowe. Ale mogę się z tobą przejść, żeby sprawdzić to miejsce. Wyczuć, czy koleś nie jest jakimś zbokiem.
Przyglądałam się, jak Niall przelewa zawartość garnka z makaronem do durszlaka.
– Jakim znowu zbokiem?
Mój tata nauczył mnie odczytywać zamiary facetów całkiem nieźle, stąd wiedziałam, że bóstwo w garniturze oznaczało kłopoty. Normalni ludzie uśmiechają się przecież symbolicznie do osoby, której pomagają, by nawiązać chwilową więź i złagodzić krępującą sytuację. A on nic. Chociaż patrząc z drugiej strony, ja też się do niego nie uśmiechnęłam.
– Mała – zaczął Niall, wyciągając miski z szafki – jesteś świetną, seksowną babką. Każdy facet, który nie ma dość jaj, żeby otwarcie zaprosić cię na randkę, wydaje mi się podejrzany.
Zmarszczyłam na niego nos. Postawił przede mną miskę zawierającą cienkie rurki makaronu polane oszczędnie sosem z grudkami mielonej wołowiny i zielonym groszkiem.
– Widzę, że coś cię gryzie. Powiesz mi, co?
Hm... Chwyciłam łyżkę wystającą z miski i postanowiłam nie wyrażać opinii na temat tego, co siedziało w środku.
– Wydaje mi się, że wpadłam dzisiaj na najgorętszego faceta na tej planecie. Może nawet najgorętszego faceta w historii.
– Co? Myślałem, że ja nim jestem. No dobrze, dawaj pikantne szczegóły.
Niall jadł na stojąco po drugiej stronie kontuaru. Odczekałam, aż pochłonie kilka łyżek swego przysmaczku, zanim odważyłam się też wziąć to do ust.
– Tak naprawdę nie za bardzo jest o czym opowiadać. Wylądowałam na tyłku w lobby Bieberfire, a on pomógł mi się podnieść.
– Wysoki czy niski? Blondyn czy brunet? Umięśniony czy szczupły? Kolor oczu?
Nie żałowałam sobie wina, by popić drugi kęs paćki Nialla.
– Wysoki. Ciemnowłosy, jednocześnie szczupły i umięśniony. Karmelowe oczy. Sądząc po jego ciuchach i zabawkach, obrzydliwie bogaty. No i oczywiście szaleńczo seksowny. Wiesz, jak to jest – zdarzają się śliczni faceci, którzy wcale nie mają powodzenia, albo brzydale, w których towarzystwie twoje libido szaleje. Ten facet miał pełen pakiet.
Mój żołądek ścisnął się na wspomnienie dotyku Pana Mrocznego i Niebezpiecznego.
W pamięci widziałam jego zapierającą dech w piersiach twarz jak żywą. To powinno być zabronione, żeby facet wywoływał tak wstrząsające wrażenie. Wciąż jeszcze próbowałam odzyskać szare komórki, które tamten mi usmażył.
Niall oparł się łokciami na kontuarze. Długa grzywka opadła mu na czoło, przysłaniając jedno z jego intensywnie turkusowych oczu.
– No i co dalej? Co stało się po tym, jak ci pomógł?
Wzruszyłam ramionami.
– Nic.
– Nic?
– Wyszłam.
– Jak to? Nie poflirtowałaś z nim?
Wzięłam kolejny kęs. W sumie jedzenie nie było złe. Albo ja po prostu umierałam z głodu.
– To nie był typ faceta, z którym się flirtuje, Niall.
– Nie istnieje na świecie taki facet, z którym nie dałoby się tego robić. Nawet żonaci faceci w szczęśliwych związkach z przyjemnością oddają się niewinnemu flirtowi od czasu do czasu.
– Uwierz mi, temu gościowi daleko było do niewinności – oznajmiłam sucho.
– Ach, jeden z tych. – Niall mądrze pokiwał głową. – Niegrzeczni chłopcy mogą być zabawni, jeśli potrafisz zachować odpowiedni dystans.
Faktycznie, w sprawach sercowo-łóżkowych Niall miał niemałe doświadczenie. Niezliczeni mężczyźni i kobiety tracili dla niego głowę. Mimo tego dziwnym zrządzeniem losu jego wybory zawsze były niefortunne. Miał za sobą związki z prześladowcami,
kłamcami i szaleńcami, którzy grozili, że popełnią z jego powodu samobójstwo, albo kochankami, którzy zapominali wspomnieć, że w ich życiu jest ktoś ważniejszy... Niall przebrnął przez wszystkie rodzaje toksycznych relacji, jakie istnieją.
– Ten facet nie wydał mi się specjalnie zabawny – zauważyłam. – Robił wrażenie zbyt... intensywnego. Z drugiej strony, mógłby być znakomity w łóżku z tą całą intensywnością.
– I o to chodzi. Zapomnij o rzeczywistym facecie. Po prostu użyj jego twarzy w swoich
fantazjach i w nich uczyń go perfekcyjnym.
Szczerze mówiąc, wolałam pozbyć się tego mężczyzny z mojej głowy całkowicie, dlatego zmieniłam temat:
– Masz jutro jakieś castingi?
– Pewnie. – Niall chętnie wprowadził mnie w szczegóły swojego planu dnia, obejmującego sesje zdjęciowe do reklam dżinsów, samoopalacza, bielizny i perfum. Przepędziłam wszystkie niewygodne myśli kłębiące się w mojej głowie, skupiając się na nim i jego coraz bardziej spektakularnych sukcesach. Zapotrzebowanie na Nialla Horana w świecie mody rosło z każdym dniem, a swoim profesjonalizmem i pracowitością zyskiwał coraz większą renomę wśród fotografów i przedstawicieli agencji reklamowych.
Byłam z niego dumna i podekscytowana jego karierą. Pokonał długą drogę i wiele doświadczył, by osiągnąć sukces. Zaaferowana wydarzeniami dzisiejszego dnia dopiero po kolacji zwróciłam uwagę na dwa duże pudła na prezenty oparte o tył sofy w pokoju dziennym.
– A to co?
– To jest – rzekł Niall, dołączając do mnie – coś super.
Od razu domyśliłam się, że prezenty pochodzą od Stantona i mojej matki. Pieniądze były tym, czego potrzebowała matka, by być szczęśliwa, zatem cieszyłam się, że Stanton, mąż numer trzy, był w stanie zaspokoić nie tylko tę potrzebę, ale również wiele innych. Wielokrotnie pragnęłam, by dała spokój mojemu życiu, ale jej trudno było zaakceptować, że postrzegam pieniądze w inny sposób niż ona.
– Co oni znowu wymyślili?
Niall położył mi dłonie na ramionach, co nie było dla niego trudne, zważywszy na to, że był ode mnie wyższy o dwanaście centymetrów.
– Nie bądź niewdzięczna. On kocha twoją matkę. Uwielbia ją rozpieszczać, a ona uwielbia rozpieszczać ciebie. I może ci się to nie podobać, ale on nie robi tego dla ciebie, lecz dla niej.
Westchnęłam, w duchu przyznając mu rację.
– A więc co my tu mamy?
– Olśniewające ciuchy na wytworny bankiet w sobotę, ze szlachetnym celem w tle. Seksbombowa kiecka dla ciebie i smoking od Brioniego dla mnie, ponieważ kupując mi prezenty, robi je właściwie tobie. Stajesz się bardziej tolerancyjna, gdy jestem pod ręką
i wysłuchuję twojego warczenia.
– Cholerna prawda. Dzięki Bogu, że chociaż to wie.
– Oczywiście, że wie. Stanton nie doszedłby do tych miliardów, gdyby nie był bystrym facetem. – Niall chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę pudeł. – No chodź, rzuć tylko okiem.

***

wtorek, 22 października 2013

I

CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. FANFICTION ZAWIERA WULGARYZMY ORAZ/I WĄTKI SEKSUALNE.


– Dobra, uderzamy do baru, żeby to uczcić.
Stanowcza deklaracja mojego współlokatora nie zdziwiła mnie ani trochę. Niall Horan miał prawdziwy dar wynajdowania powodów do świętowania, nieważne jak błahych czy absurdalnych. Uważałam to zawsze za część jego chłopięcego uroku.
– Jestem pewna, że skucie się w wieczór poprzedzający pierwszy dzień w nowej pracy to zły pomysł.
– Wyluzuj, Eva.
Niall siedział na podłodze w naszym nowym salonie pośród kilku ciągle nierozpakowanych kartonów i próbował rozbroić mnie swym zabójczym uśmiechem.
Harowaliśmy przy przeprowadzce już od kilku dni, a jego uroda wciąż lśniła. Smukły, jasnowłosy i niebieskooki, Niall należał do tego typu facetów, którzy zawsze wyglądają fantastycznie, niezależnie od sytuacji. Z tego powodu mogłabym patrzeć na niego zawistnym okiem, gdyby nie fakt, że był najdroższą mi osobą na świecie.
– Ależ ja wcale nie mówię o wielkiej balandze – nalegał. – Jedna lampka wina, no, może
dwie. Wstrzelimy się w happy hour i będziemy w domu przed ósmą.
– Nie wiem, czy uda mi się wrócić na czas. – Wskazałam na moje spodnie do jogi i dopasowany sportowy top. – Jak już zaliczę dystans stąd do pracy, chcę jeszcze iść na siłownię.
– To leć i załatw się z tym raz-dwa. – Niall filuternie uniósł doskonale zarysowaną brew, wywołując jak zawsze uśmiech na mej twarzy. Byłam głęboko przekonana, że któregoś dnia ta jego buźka za milion dolarów będzie zdobić billboardy i okładki magazynów mody na całym świecie. Nieważne, czy i w jaki sposób by ją wykrzywiał, był powalający.
– A co powiesz na jutro po pracy? – zaproponowałam w zamian. – Jeśli uda mi się przetrwać pierwszy dzień, będziemy mieli prawdziwy powód do świętowania.
– Zgoda. Wobec tego wypróbuję nową kuchnię i zrobię coś na kolację.
– Och... – Gotowanie było jedną z wielkich miłości Niall'a, ale nie jednym z jego
talentów. – Wspaniale.
Zdmuchując z czoła niesforny kosmyk włosów, uśmiechnął się do mnie.
– Mamy kuchnię, za którą większość właścicieli restauracji gotowa byłaby zabić. Tu po prostu nie da rady czegoś schrzanić.
Mimo uzasadnionych wątpliwości postanowiłam nie wdawać się z Niallem w dyskusję na temat gotowania. Zjechałam na dół windą i uśmiechnęłam się do portiera, gdy ten zamaszystym gestem otworzył przede mną drzwi na ulicę. Ledwie znalazłam się na zewnątrz, otoczyły mnie dźwięki i zapachy Manhattanu, nęcąc
i zapraszając do ich zgłębienia. Miałam wrażenie, że od mojego poprzedniego domu w San Diego dzieli mnie nie szerokość kontynentu, lecz całe galaktyki. Dwie wielkie metropolie – jedna wiecznie opanowana i wręcz zmysłowo leniwa, druga tętniąca życiem i nieposkromioną energią. W marzeniach wyobrażałam sobie mieszkanie w zwykłej kamienicy bez windy na Brooklynie, jednak będąc posłuszną córką, poddałam się woli rodziców, którzy wynajęli dla mnie apartament na Upper West Side. Gdyby nie Niall, czułabym
się przygnębiająco samotna na tej gigantycznej przestrzeni, za którą miesięczny czynsz przewyższał roczne zarobki większości zwykłych zjadaczy chleba.
Portier uchylił cylindra i zwrócił się do mnie:
– Dobry wieczór, panno Brooks. Czy zawołać taksówkę?
– Nie, dziękuję, Paul. – Zakołysałam się na piętach sportowych butów. – Przejdę się.
– Ochłodziło się nieco. Dobra pogoda na spacer – uśmiechnął się.
– Ktoś poradził mi, żebym korzystała z czerwcowej pogody, zanim upał stanie się nieznośny.
– Bardzo dobra rada, panno Brooks.
Wychodząc spod szklanego daszka nad wejściem, który współgrał w pewien sposób z wiekiem tego budynku i sąsiednich, rozkoszowałam się względną ciszą i spokojem mojej trzypasmowej ulicy, aż dotarłam do skrzyżowania, gdzie porwał mnie gwar i ruch na Broadwayu. Miałam nadzieję, że pewnego dnia wtopię się całkowicie w ten tłum, ale na razie ciągle czułam się jak typowy nowojorczyk z awansu. Miałam wprawdzie adres i posadę, ale wciąż bałam się korzystać z metra i nie mogłam opanować sztuki łapania
taksówek. Teraz próbowałam nie leźć z wytrzeszczonymi gałami, rozkojarzona niczym prowincjuszka,
 ale nie wychodziło mi to najlepiej. Wokół było tak dużo do oglądania i spróbowania. Manhattan atakował zmysły bezpardonowo i ze wszystkich stron – odór spalin mieszał się z niewiele lepszą wonią jedzenia z ulicznych wózków, krzyki handlujących z ręki walczyły o lepsze z instrumentami rozlicznych grajków, fascynujący i trochę straszny w swej różnorodności korowód twarzy, stylów i akcentów, przytłaczające architektoniczne cuda... I te samochody. Boże. Oszalały potok ciasno upchanych samochodów nie
przypominał niczego, co wcześniej widziałam.
Co chwilę jakaś karetka, samochód policyjny albo wóz strażacki próbowały z rozdzierającym uszy elektronicznym zawodzeniem syreny desperacko sforsować potok żółtych taksówek. Grozą napawał mnie widok wielkich niezdarnych śmieciarek, manewrujących po wąziutkich jednokierunkowych ulicach,
i kurierskich furgonetek, które przedzierały się przez ruch uliczny na granicy stłuczki, by dotrzymać nierealistycznych terminów.
Prawdziwi nowojorczycy przemierzali ten chaos swobodnie, oswojeni ze swym miastem jak z parą starych wygodnych butów. W widoku pary buchającej ze studzienek i otworów wentylacyjnych nie dostrzegali niczego romantycznego. Nawet nie mrugnęli, gdy huczące wagoniki metra przejeżdżały pod ziemią, a płyty chodnikowe drżały pod ich stopami, podczas gdy ja szczerzyłam się jak idiotka i podkurczałam palce u stóp. Nowy Jork był dla mnie zupełnie nową przygodą miłosną. Miałam wciąż oczy w słup, i to było widać.
Naprawdę musiałam się postarać, by wyglądać na wyluzowaną, gdy zmierzałam do budynku, w którym następnego dnia miałam zacząć pracę. Przynajmniej jeśli chodzi o posadę udało mi się postawić rodzicom. Chciałam zarabiać na życie dzięki własnym kwalifikacjom i umiejętnościom, a to oznaczało pozycję na samym dole hierarchii, przeznaczoną dla absolwentów. Począwszy od jutrzejszego ranka miałam być asystentką Harrego Stylesa w Waters Field & Leaman, jednej z przodujących agencji reklamowych
w Stanach Zjednoczonych. Mój ojczym, megafinansista Richard Stanton, był wyraźnie zirytowany,
gdy dostałam tę robotę, wytykając mi, że gdyby nie moje niedorzeczne poczucie dumy, mógłby załatwić
mi o wiele bardziej intratne zajęcie u swego przyjaciela.
– Jesteś równie uparta jak twój ojciec – zauważył. – Z policyjną pensją wieki zajmie mu spłacenie twojego kredytu studenckiego.
Stanton nawiązywał do głównego konfliktu między nim a moim tatą, który nie chciał dać za wygraną.
– Prędzej zdechnę, niż pozwolę, by obcy facet płacił za edukację mojej córki – zapewnił Victor Reyes,
gdy Stanton złożył tę ofertę.
Szanowałam jego stanowisko. Podejrzewałam, że Stanton również, ale oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał. Ja z kolei rozumiałam podejście i jednego, i drugiego. Obaj dobitnie dali mi do zrozumienia,
że upieranie się, bym spłaciła kredyt sama, było walką z wiatrakami. Ojciec traktował to jak sprawę honoru. Moja matka odmówiła wyjścia za niego, lecz on stanowczo upierał się, żeby być moim tatusiem w każdy możliwy sposób.
Wiedząc, że nie ma sensu szarpać sobie nerwów dawnymi frustracjami, skupiłam się na dotarciu do przyszłej pracy najszybciej, jak się da. Celowo na przebycie tej trasy wybrałam godzinę szczytu w poniedziałkowe popołudnie i byłam bardzo zadowolona, że udało mi się dotrzeć do wieżowca Bieberfire, w którym mieściła się siedziba Waters Field & Leaman, w czasie krótszym niż pół godziny. Zadarłam głowę i ogarnęłam wzrokiem ogromny budynek od podstaw aż po wąską wstęgę nieba. Biurowiec Bieberfire był naprawdę imponujący – z gładką, mieniącą się odcieniami szafiru iglicą, która przebijała obłoki. Z moich poprzednich wizyt w budynku podczas rozmów kwalifikacyjnych zapamiętałam, że bogato zdobione drzwi obrotowe
w miedzianej oprawie prowadzą do wnętrza równie spektakularnego, z marmurowymi podłogami i ścianami przeplatanymi złotymi nitkami, z blatem stanowiska ochrony ze szczotkowanego aluminium i rzędem bramek kontrolnych. Wyciągnęłam nowy identyfikator z wewnętrznej kieszonki spodni i pomachałam nim
przed dwoma ochroniarzami w ciemnych garniturach stojącymi przy recepcji. Zatrzymali mnie mimo wszystko, prawdopodobnie dlatego, że byłam ubrana nie dość elegancko, ale po chwili pozwolili mi wejść. Gdy dotrę windą na dwudzieste piętro, będę wiedziała w przybliżeniu, ile zajmuje mi pokonanie całej trasy od drzwi mieszkania do drzwi nowego biura. Zaraz padnie wynik.
Już skierowałam się w stronę wind, gdy nagle smukła elegancka brunetka zaczepiła paskiem torebki
o kołowrotek bramki kontrolnej. Zamek torebki puścił i wysypał się z niej deszcz monet, które potoczyły
się beztrosko po marmurowej posadzce. Patrzyłam, jak inni pracownicy pokonywali slalomem ten chaos
i biegli dalej, udając, że nic nie zauważyli.
Zrobiło mi się żal kobiety, więc przykucnęłam, by pomóc jej pozbierać rozsypane pieniądze. Dołączył do mnie jeden z ochroniarzy.
– Dziękuję – powiedziała, rzucając mi szybki udręczony uśmiech.
Odwzajemniłam go, mówiąc:
– Nie ma sprawy. Mnie też się to zdarza.
Przykucnęłam, by dosięgnąć pięciocentówki leżącej obok wyjścia, gdy na mojej drodze stanęła para luksusowych czarnych oksfordów, na które opadały nogawki szytych na miarę czarnych spodni. Czekałam, aż mężczyzna zejdzie mi z drogi. Kiedy stało się jasne, że nie zamierza się ruszyć, odgięłam się do tyłu,
by go zobaczyć. Już sam widok eleganckiego, szytego na zamówienie trzyczęściowego garnituru sprawił,
że moje serce zabiło szybciej, a świadomość kryjącego się pod nim wysportowanego ciała zmieniła i tak
szybkie tempo w szaleńczy galop. Szczupła, a zarazem muskularna sylwetka mężczyzny, emanująca energią
i witalnością, sprawiła, że zrobiło mi się gorąco, ale dopiero gdy moje oczy spoczęły na jego twarzy, zostałam całkowicie rozłożona na łopatki.
Łał. Właśnie tyle i aż tyle. Łał.
Mężczyzna zgrabnie przykucnął naprzeciwko mnie. Mając przed sobą to ucieleśnienie męskości, mogłam tylko patrzeć. W olśnieniu. Poczułam, że nagle coś się zmieniło, że zadziałała między nami jakaś mistyczna siła. Kiedy odwzajemnił moje spojrzenie, wyraz jego twarzy był inny... Jakby niewidzialna maska zsunęła
mu się z oczu, ukazując palącą siłę woli, zdającą się wysysać powietrze z moich płuc. Intensywny magnetyzm, którym emanował, stawał się coraz bardziej odczuwalny. Miałam wrażenie, że ta wibrująca, niesłabnąca energia, która go otaczała, była niemal namacalna.
Reagując czysto instynktownie, odsunęłam się do tyłu. I... wylądowałam na tyłku.
Moje łokcie aż jęknęły od gwałtownego kontaktu z marmurową posadzką, lecz ja ledwie poczułam ten ból. Byłam zbyt pochłonięta gapieniem się, zahipnotyzowana widokiem mężczyzny przede mną. Brązowe włosy okalały zapierającą dech w piersiach twarz, której struktura kostna kazałaby każdemu rzeźbiarzowi załkać ze szczęścia. Mocno zarysowane usta, prosty nos i intensywnie karmelowe oczy czyniły go dziko pięknym.
Jedynie te oczy były lekko przymrużone, poza tym rysy twarzy pozostawały w bezruchu.
Zarówno jego garnitur, jak i koszula były czarne, ale krawat został perfekcyjnie dobrany do oczu, bystrych
i taksujących, które teraz wwiercały się we mnie. Moje serce przyspieszyło, usta rozchyliły się, by nadążyć
z oddychaniem. Pachniał wręcz grzesznie dobrze. To nie była woda kolońska. Może żel do ciała. Albo szampon. Cokolwiek to było, sprawiało, że ciekła mi ślinka. Na niego.
On tymczasem wyciągnął do mnie rękę, prezentując przy tym spinkę do mankietu ze złota i onyksu
i zegarek, który wyglądał na diabelsko kosztowny. Chwyciłam ją z urywanym oddechem. Gdy ścisnął moją dłoń mocniej, puls zaczął mi bić jeszcze szybciej. Jego dotyk był elektryzujący, wywołał dreszcz, który przebiegł w górę mego ramienia, podnosząc włoski na karku. Przez chwilę się nie ruszał, marszcząc
zuchwale zarysowane brwi.
– Nic ci nie jest?
Jego głos był kulturalny i aksamitny, lecz z chrypką, która sprawiła, że ścisnęło mnie w brzuchu. Przywodził na myśl seks. Nadzwyczajny seks. Pomyślałam, że mógłby doprowadzić mnie do orgazmu, tylko mówiąc wystarczająco długo. Wargi tak mi wyschły, że musiałam je oblizać, nim odpowiedziałam:
– Nie, wszystko w porządku.
Podniósł się z oszczędną elegancją, pociągając mnie do góry. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy,
gdyż nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był młodszy, niż początkowo myślałam. Na moje wyczucie jeszcze przed trzydziestką, ale z oczami, które już wiele widziały. Patrzącymi twardo i bardzo bystro.
Poczułam, jak coś ciągnie mnie ku niemu, jakbym była obwiązana w pasie liną, którą on powoli, konsekwentnie przyciągał do siebie.
Próbując wyrwać się z oszołomienia, wyswobodziłam się z jego uścisku. Nie był zwyczajnie przystojny, był... urzekający. Prezentował typ faceta sprawiającego, że kobieta pragnie rozerwać mu koszulę i patrzeć, jak wraz z guzikami pryskają zahamowania.Patrzyłam na ten jego uładzony, miejski, skandalicznie drogi garnitur i myślałam o brutalnym, pierwotnym, kotłującym prześcieradło rżnięciu. Przykucnął i podniósł mój identyfikator, który najwyraźniej musiałam upuścić, uwalniając mnie od tego prowokacyjnego wgapiania się. Mój mózg ze zgrzytem wrócił do trybu roboczego. Irytowało mnie, że zachowywałam się tak głupio, podczas gdy on był całkowicie opanowany. I dlaczego? Bo byłam olśniona, ot co. Niech to szlag.


***
Kocham tłumaczyć, pisać i przerabiać. I to właśnie robię ;)

JESTEM JUŻ ZMĘCZONA TŁUMACZENIEM ZA KAŻDYM RAZEM TEGO SAMEGO. GDYBYŚCIE POŚWIĘCILI KILKA SEKUND NA KLIKNIĘCIE NA MÓJ PROFIL NIE MUSIAŁABYM WAM TŁUMACZYĆ. ALE NAJLEPIEJ NAPISAĆ Z ANONIMKA, CO? :")) NIE JESTEM AUTOREM TEGO. KILKA OSÓB POPROSIŁO MNIE O PRZEROBIENIE TEGO NA JB/1D FANFICTION (PODEJRZEWAM ŻE LEPIEJ IM SIĘ PO PROSTU CZYTA NIŻ KSIĄŻKI). JEŚLI NIE CHCE WAM SIĘ WCHODZIĆ I KOMENTOWAĆ, PO PROSTU SIĘGNIJCIE PO ORYGINAŁ. WSZYSTKIE PRAWA AUTORSKIE NALEŻĄ DO SYLWII DAY. PISZĘ Z CAPS LCKIEMZEBY DO WAS TO WRESZCIE DOTARŁO, A HEJTY NA MOJĄ SKROMNĄ OSOBĘ SIĘ SKOŃCZYŁY.